poniedziałek, 12 czerwca 2017

Rozdział pierwszy

Rozdział pierwszy
„Nocni mordercy"

 

Szłam korytarzem z latarką w dłoni. Stawiałam krok za krokiem i robiłam to najciszej, jak tylko potrafiłam. Nocne spotkania z Ronaldem były jakąś odskocznią od mojego monotonnego życia. Harry oraz Ginny, ciągle powtarzali, że brak mi dynamiki oraz adrenaliny.
— Cześć, Hermiono — mruknął Ron, kiedy wsunęłam się jak kotka przez przymknięte drzwi biblioteki.
Podeszłam do niego, odkładając latarkę na stoliczek i delikatnie pocałowałam. Ron wsunął swoją rękę w moje lokowane włosy i zaczął odwzajemniać gest.
— Jak ci minął dzień? — zapytałam z delikatnym uśmiechem.
Ron usiadł na krześle i posadził mnie swoich kolanach, pozostawiając dłonie na moich biodrach.
— Nic nowego — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Ciągle odrabiam jakieś prace domowe, mam tego serdecznie dosyć!
— A czego innego spodziewałeś się w szkole, Ron?
Zaśmiałam się cicho, a po chwili wtuliłam w tors chłopaka.
— A jak tobie minął dzień, Hermiono?
— Byłam z Ginny nad jeziorem, rozmawiałyśmy trochę. Mówiła, że chce zabrać Harry'ego do was na wakacje.
— Myślę, że ty też mogłabyś przyjechać. Chociaż na miesiąc...
— Dziękuję za propozycję, ale...
— Nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu — przerwał mi, wymachując rękoma. — Przyjeżdżasz i koniec dyskusji, moja droga!
Oboje zaśmialiśmy się cicho, aby nikt nie zorientował się, że przesiadujemy w bibliotece podczas ciszy nocnej.
Wtuliłam się w jego tors jeszcze bardziej i przymknęłam oczy. W takich momentach zawsze wspominałam w myślach wszystkie rzeczy, które razem robiliśmy. Każdą wycieczkę, spacer, rozmowę. Wszystko było dla mnie jednakowo ważne i sprawiało ogromną radość.
Po chwili ciszy naparłam swoimi ustami na jego wargi. W każdej sekundzie pogłębialiśmy pocałunek. Czułam, jak delikatnie przygryza mi język, czym powodował ciarki na moim ciele. Bawił się moimi pozytywnymi emocjami i pozwalał się im we mnie skumulować.
— Kocham cię — szepnął.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wróciłam do poprzedniej czynności. Ron całował naprawdę doskonale, ale wstydził się do tego przyznać. Każda pochwała kończyła się rumieńcami na jego twarzy. Był słodko wstydliwy.
— Ostatni miesiąc szkoły i wakacje, nie mogę się doczekać. Będziemy ciągle razem, Hermiono! Zabiorę cię nad jezioro, na spacer po przydomowym lasku i polatamy wspólnie na miotle. Naprawdę nie mogę się doczekać!
Opowiadał o wszystkim z takim entuzjazmem, że sama szeroko się uśmiechnęłam.
— Może w końcu nie będziemy musieli spotykać się w nocy, żeby pobyć samemu — powiedziałam z rozbawieniem w głosie i pocałowałam Rona w policzek.
— Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z naszymi planami...
Wstałam z jego kolan i delikatnie poprawiłam szatę. Zegar za naszymi głowami wskazywał północ, co oznaczało, że oboje musimy wracać. Ron, bo kolejnego dnia miał bardzo ważny mecz Quiddicha, a ja, bo miałam zamiar mu mocno kibicować.
Pożegnaliśmy się krótkim, ale czułym pocałunkiem. Bibliotekę najpierw opuścił Ron. Czekałam chwilkę, aby w razie patroli któregoś z nauczycieli, nie przyłapali nas wspólnie.
Wracając, miałam wrażenie, że każdy napotkany przedmiot ożyje i rzuci się na mnie, jak na jedyną nocną zdobycz. Cały zamek wydawał się cholernie przerażający. Niektóre skrzypiące panele, przyprawiały mnie o dreszcze.
— Na Salazara, Zabini! Uważaj, jak łazisz!
Odskoczyłam do ściany i nakryłam się okienną zasłoną.
— Bądź ciszej, Malfoy! Ściany mają uszy, nie zapominaj.
Stanęli dokładnie przede mną. Bałam się nawet zaczerpnąć powietrza do płuc, bo każdy najmniejszy szmer, mógł zdradzić moją kryjówkę.
— Masz jego różdżkę? — zapytał Zabini i cicho chrząknął.
— Pewnie, że mam...
Usłyszałam ruch szukania czegoś w szacie. Zorientowałam się, że Malfoy pokazuje przedmiot, o który pytał się jego przyjaciel.
— Całkiem dobra — mruknął blondyn. — Myślę, że powinna ze mną współpracować.
— Nie boisz się, że coś pójdzie nie tak? Wiesz, jak kończą się zabawy cudzymi różdżkami.
Ton, którym to powiedział, był prześmiewczy. Malfoy zareagował jedynie krótkim prychnięciem. Zdałam sobie sprawę, że Zabini mówił o wypadku sprzed kilku miesięcy, kiedy Malfoy ukradł różdżkę Puchonce i chciał rzucić na nią jakieś zabawne zaklęcie. Oberwał sam i parę tygodni spędził w domu, aby wrócić do normalności.
— Idzie!
Kiedy Ślizgoni schowali się za rogiem, odsunęłam dłonią skrawek zasłony, aby dowiedzieć się, o kim mówili. Przez moment nie potrafiłam rozpoznać sylwetki chłopaka, który zmierzał w moją stronę, ale po chwili okazało się, że to Neville.
— J-j-jest tu ktoś? — zapytał drżącym głosem. — H-halo?
— Cześć, platfus!
Usłyszałam perfidny głos Malfoya. Wyszedł z kryjówki i szybkim krokiem podszedł do Gryfona. Widziałam, jak złapał go za kołnierzy koszuli nocnej i przycisnął do ściany. Neville był przerażony zaistniałą sytuacją. Próbował się szamotać, ale Malfoy miał zbyt dużo siły.
— Voldemort kazał mi cię pozdrowić — wyszeptał przez zaciśnięte zęby. — I poprosił o pomoc.
— O czym ty mówisz? Puszczaj!
— Chciał, abym pomógł ci znaleźć przy rodzicach, chłoptasiu....
Wstrzymałam oddech. Niemiłosierny strach kompletnie opanował moje ciało. Nie potrafiłam się ruszyć, chwycić za różdżkę czy krzyknąć... Stałam kompletnie sparaliżowana i błagałam w myślach, aby zostawili biednego Neville'a.
— Avada Kedavra — mruknął Malfoy.
Po korytarzu rozszedł się zielony błysk, a ciało mojego przyjaciela legło na ziemię. Jego dusza opuściła ciało, a Ślizgoni przypatrywali się temu z przyjemnością.
Czułam, że robi mi się słabo. Przywarłam do ściany jeszcze bardziej i mocno zacisnęłam powieki. Jak Neville mógł się spotkać z nimi o takiej porze? Jak mógł im zaufać? Dziesiątki pytań krążyły po mojej głowie i sprawiały, że nie potrafiłam o niczym innym myśleć.
Dwójka Ślizgonów okazała się nocnymi mordercami. Mordercami niewinnej osoby. Doprowadziła ich do tego nienawiść i wiara w nieskończoną siłę Czarnego Pana.
Po kilkunastu sekundach usłyszałam oddalające się kroki. Poczekałam jeszcze chwilę i wyszłam zza grubej zasłony. Neville wyglądał niewinnie. Wsunęli mu w dłoń jego różdżkę, z której został zabity. Byłam pewna, że ministerstwo dostało już sygnał o użyciu zakazanego zaklęcia. Usłyszawszy szybki krok, z przerażeniem zaczęłam uciekać. Gruba Dama siedziała dumnie w swoim obrazie i gorączkowo na mnie spoglądała.
— Kluski ze szpinakiem — szepnęłam przerażonym głosem.
Portret się otworzył.
— Uznam, że cię tutaj nie było — mruknęła Dama i zamknęła za mną wejście.

~***~

Dźwięki budzików zaczęły wybudzać uczniów Hogwartu z twardego snu. Ja nie spałam, siedziałam na łóżku, okryta do piersi kołdrą i nieobecnie wpatrywałam się w punkt na przeciwległej ścianie pokoju dziewcząt. Z letargu wyrwała mnie Ginny, która przyłożyła rękę do mojego czoła.
— Nie masz przypadkiem gorączki? Jesteś blada jak ściana!
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Nadal byłam przerażona zdarzeniami, których niefortunnie byłam świadkiem.
— Źle się czujesz? — Ginny nie dawała za wygraną. — Coś cię boli? Pokłóciłaś się z Ronem?
— Nie — odpowiedziałam szeptem i chrząknęłam, aby pozbyć się błony w gardle. — Po prostu nie mogłam spać...
Skłamałam. Rzadko to robiłam. Nie byłam pewna dlaczego, bo normalna Hermiona pobiegłaby do Dubledora jeszcze w nocy i opowiedziała mu o wszystkim, wymieniając nazwiska morderców. Ale ja nie byłam wtedy normalna. Co, jeśli dowiedzieliby się, że to ja? Zabiliby mnie tak samo, jak Neville'a?
Normalnie w sobotnie ranki uczniowie mogli spać, do której chcieli, ale każdemu śpieszyło się na mecz. Też miałam tam być i kibicować Ronaldowi, ale zrezygnowałam. Spławiłam Ginny, mówiąc, że postaram się jeszcze zdrzemnąć. Ponownie ją okłamałam.
Wstałam, ubrałam się w czarne leginsy i białą bluzkę, po czym wróciłam do Dormitorium. Panował chaos, w którym zaczęłam szukać znajomych twarzy. Dwukrotnie widziałam Harry'ego, ale nie zdążyłam do niego podejść.
— Hermiono! — Ron podbiegł do mnie i krótko objął. — Ktoś go zabił...
Czułam, jak robię się blada. Od początku wiedziałam, że to nie sen, choć podświadomie starałam się sobie to wmówić. Ale nie... Wszystko okazało się rzeczywistością.
— Kto nie żyje, Ron?!
Udawałam głupią i naiwną.
— Neville...
Kiedy usłyszałam to z jego ust, pękłam. Stałam się milionem kawałeczków. Mimo że o tym wiedziałam, to dopiero wtedy nadeszły emocje i skończył się letarg. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach i tworzyć mokre strugi. Ron przyciągnął mnie do siebie i zaczął szeptać, że wszystko będzie dobrze. Ale ja wiedziałam, że nie będzie. Zabito go na moich oczach, a ja nic z tym nie zrobiłam. Czułam do siebie obrzydzenie i nienawiść.
— Ja... Ja chcę zostać sama...
Te słowa były jedynymi, które zdołałam wyjąkać.

1 komentarz:

Layout by Alessa